POLSKI PLANTATOR W MISIONES

Jedziemy do Misiones, czyli argentyńskiej prowincji położonej na północy przy granicy z Brazylią i Paragwajem. Jest to miejsce do którego już pod koniec XIX wieku docierali pierwsi polscy emigranci. Przed nimi przyjeżdżali do tego odległego kraju pojedynczy uchodźcy, zesłańcy polityczni, byli to zazwyczaj powstańcy i żołnierze, którzy osiedlali się jednak w największych ośrodkach miejskich. 27 sierpnia 1897 roku do Misiones dotarła pionierska grupa 15 polskich rodzin, licząca 54 osoby. Prawie trzy miesiące wcześniej, 9 czerwca przypłynęli oni do Buenos Aires z Hamburga niemieckim statkiem „Antonina”. Ich przyjazd do Argentyny był dziełem przypadku. Przy zaokrętowaniu na statek okazało się, że część podróżnych, która zakwalifikowała się do wyjazdu do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej nie miała niezbędnych dokumentów. Zaproponowano więc im rejs do Argentyny, która potrzebowała także nowych rąk do pracy. Po dotarciu do stolicy Argentyny zakwaterowani zostali w Hotelu Emigracyjnym. Później dotarli do pobliskiej La Platy i zostali powtórnie zaokrętowani tym razem na statek, który płynąc pod prąd Parany dowiózł ich do Posadas. Skąd przywiezionymi przez siebie czterokołowymi wozami dotarli do odległego o 60 kilometrów Apostoles. Migracja z przełomów wieków była typowo zarobkowa, o podłożu ekonomicznym. Z dawnych ziem polskich emigrowali głównie małorolni lub bezrolni chłopi z Galicji i Małopolski. Byli to prości ludzie, nierzadko analfabeci. Część z nich była katolikami, byli to Polacy, a nie brakowało też greko-katolików, czyli Ukraińców.

Zamarzyło mi się spotkanie z Miguelem Skowronem, z jednym z bardziej znanych Polaków w Misiones. Jest on postacią bardzo znaną w całej prowincji, gdyż w niedawnych wyborach regionalnych kandydował do funkcji gubernatora. Wybory te minimalnie przegrał, ale stał się postacią bardzo popularną i szanowaną. W większości miast wiszą jeszcze jego plakaty wyborcze. Dotarcie do niewielkiej miejscowości Campo Viera, gdzie mieszka Miguel Skowron nie jest zbyt proste. Najpierw jedziemy do Obera, jednego z większych miast w Misiones . Droga trochę się nam dłuży, są odcinki o bardzo dobrej asfaltowej nawierzchni, ale trafiamy też na nawierzchnię szutrową. Tego typu nawierzchnia dróg nie należy do rzadkości w Argentynie. Są to jednak ciągi komunikacyjne po których bez większych obaw o dziury i nierówności można bezpiecznie jechać z dużą prędkością. Z okien autobusu obserwujemy prace przy wytyczaniu nowego odcinka drogi prowadzącej przez wyjątkowo bujną tu selwę. W Obera mamy zaraz kolejny autobus do Campo Viera, nie ma więc czasu na choćby pobieżne zobaczenie miejscowości. Tylko dosłownie rzut oka na dwa polskie popiersia, jakie stoją przy avenida Libertad, widzimy tu pomniki Chopina i Mikołaja Kopernika. Z autobusu wysiadamy w zupełnym pustkowiu, ale kierowca zapewnia nas, że z tego miejsca będziemy mieć najbliżej do domu Skowronów. Ostatni dwukilometrowy odcinek drogi pokonujemy piechotą. Znów jak na obrazach znanego w Misiones polonijnego malarza Zygmunta Kowalskiego dominują trzy barwy: czerwień, zieleń i błękit. Spacer z ciężkimi plecakami dobrze nam robi. Po obu stronach drogi znów drewniane domy, wybudowane zostały przez Skowrona dla robotników rolnych. Tak długo jak będą u niego pracować mogą w tych chatach mieszkać. Widać tu biedę, ale twarze ludzi są pogodne, uśmiechnięte i przyjazne. Budzimy znów duże zainteresowanie i ciekawość. Dzieci wędrują za nami drogą, z czasem trochę się ośmielają i zagadują prosząc o cukierki bądź długopisy. W zamian za skromne podarki zyskujemy zaufanie i sympatię autochtonów. Możemy też bez problemu zrobić im ciekawe zdjęcia. I tak dzieci doprowadzają nas pod samą bramę rezydencji, która widoczna jest już dużo wcześniej. W porównaniu z tym co widzieliśmy przed chwilą widok jest imponujący. Dominuje duży nowocześnie wyglądający budynek mieszkalny z olbrzymią anteną satelitarną na dachu, jest on otoczony bujną soczystą zielenią, kawałek dalej basen kąpielowy oraz taras, na którym organizowane są plenerowe przyjęcia. Obok zabudowań mieszkalnych stoją budynki biurowe i produkcyjno – magazynowe.

Jesteśmy niespodziewanymi gośćmi, ale nie mieliśmy jak powiadomić o naszej wizycie. Szczęście nam dopisuje, gospodarz jest w domu, ma trochę wolnego czasu i jest bardzo zainteresowany gośćmi z dalekiej Polski.

Szybko prowadzi nas z biura do domu, gdzie w pierwszej kolejności poznajemy jego teściową, która autentycznie cieszy się z przyjazdu Polaków. Serdecznie nas uściskała i ucałowała. W domu Skowronów nie może być inaczej. Dostajemy do degustacji kilka gatunków herbaty i wspólnie wypijamy yerba mate. Mocno wiekowa już teściowa Miguela cieszy się, że może komuś opowiedzieć historię swojego życia, a znajduje w nas dobrych i ciekawych słuchaczy. My z wielkim zainteresowaniem wysłuchujemy, jak ciężko żyło się całej wielodzietnej rodzinie na wsi pod Lwowem, skąd pochodzi. Szansą na poprawę życia rodzina upatrywała w możliwości migracji, która w latach 20. ubiegłego stulecia była na tych terenach popularna. Główne kierunki migracji to Ameryka Północna, Brazylia i Argentyna. Ten ostatni kraj wydawał się najbardziej atrakcyjny, gdyż oferował nowym osadnikom duże działki do zagospodarowania. Wielu sąsiadów wcześniej już wybrało ten kierunek wyjazdu, więc i oni podążyli ich śladami. Wyjeżdżając z Polski miała zaledwie 10 lat, na emigrację udała się cała rodzina, z wyjątkiem najmłodszej siostry, która miała wtedy 4 lata. Wyjazd jej uniemożliwiła choroba oczu, po jej wyleczeniu miała dołączyć do rodziny. Niestety do dziś losy jej są nieznane, rodzice szukali jej przez Czerwony Krzyż, nie dało to żadnych rezultatów. Starsza pani prosi nas, abyśmy po powrocie do kraju zainteresowali się losami jej siostry. Tylko jak to zrobić, dziś Lwów to przecież zupełnie inny kraj mimo szczerych chęci nie będziemy w stanie pomóc.

Po długim, wielotygodniowym rejsie przez Atlantyk, skierowano ich do odległej prowincji Misiones i tu zgodnie z oczekiwaniami dostali tak, jak wszyscy inni nowoprzybyli osadnicy , jak im się wydawało bardzo dużą działkę, o powierzchni 25 ha. Była to pierwsza grupa polskich osadników, jak w 1920 roku przybyła w okolice Obera. Po przyjeździe na miejsce okazało się, że jest to działka porośnięta gęstym tropikalnym lasem. Trzeba ją było niesamowitym nakładem pracy karczować i wypalać. Do tego dochodziły dodatkowe kłopoty i niespodzianki: liczne węże, żmije, jadowite pająki, w okolicznych rzekach nie brakowało kajmanów, a w selwie jaguarów. Wyjątkowo uciążliwe okazały się też małe , ale żarłoczne mrówki, które potrafiły nieraz zniszczyć całe zbiory. Całej rodzinie podobnie jak pozostałym emigrantom trudno było przystosować się do zupełnie innego gorącego i wilgotnego klimatu. Wszystko to prowadziło do częstych i ciężkich chorób .Od czasu do czasu zdarzały się też na tym pustkowiu napady i rabunki. Seniorka rodu opowiada, że gdy do siedliska zbliżali się nieznajomi goście mieli oni zwyczaj klaskania w dłonie, aby zaświadczyć o swoich pokojowych zamiarach i udowodnić, że w rękach nie mają broni. Pierwsze lata w Nowym Świecie były wyjątkowo ciężkie. Pewną pociechę stanowili sąsiedzi, nie byli tu zupełnie obcy wraz z nimi przyjechało tu wielu innych Polaków, Ukraińców, Białorusinów, nie brakowało tu osadników z Niemiec, a zdarzali się również Japończycy. Te nowe nacje zasiedliły tereny położone między rzekami Parana i Urugwaj.

Rodzina nie była zadowolona z przydzielonej im działki. Wcześniej przybyli osadnicy dostali tereny położone bezpośrednio nad rzeką, a ich gospodarstwo leżało w pewnym od niej oddaleniu. Jak się później okazało był to spory atut takiej lokalizacji. Na terenach tych nie można było prowadzić upraw znanych im z Polski, musieli nastawić się na wprowadzenie zupełnie im obcych, nieznanych upraw. Zaczęli od uprawy manioku, ale później przestawili się na herbatę i yerba mate. W tym przypadku położenie gospodarstwa w oddaleniu od doliny rzecznej było wyjątkowo korzystne, gdyż działki zlokalizowane bezpośrednio nad wodą charakteryzują się dużym wychłodzeniem przy spadkach temperatury, co niekorzystnie wpływa na plony tych używek. Zwłaszcza ostrokrzew paragwajski ma wysokie wymagania termiczne i glebowe. Aby plony były okazałe musi być wysoka wilgotność i opady powyżej 1500 mm rocznie, a temperatura powietrza nie może spaść poniżej 15 o C, najlepiej aby utrzymywała się w granicach 15 -25 o C.

Co kilka zdań starsza pani podkreśla, jak bardzo jest dumna ze swojej bardzo licznej rodziny, dochowała się pięciu córek, 23 wnucząt i 3 prawnuków. Zasłuchani w te niesamowite opowieści nie zdajemy sobie sprawy, że zrobiło się już późno i najwyższa pora na kolację i poznanie pozostałej części rodziny. Zasiadamy w salonie przy dużym stole. Mamy okazję poznać żonę Miguela i dwójkę ich młodszych dzieci. Konwersacje prowadzimy w dwóch językach, gdyż najmłodsze pokolenie Skowronów nie zna już języka polskiego. Dzieci mieszkają jeszcze z rodzicami i chodzą do miejscowych szkół. Średni syn jest już studentem, wybrał kierunek, który w przyszłości może mu pomóc w zarządzaniu rodzinną firmą. Studiuje ekonomię w stołecznym Buenos Aires. Najstarszy syn Skowronów zginął w trakcie wyścigów kartingowych. Żona Miguela opowiada o swojej najbliższej rodzinie, ma cztery siostry, które mieszkają po sąsiedzku, trzy z nich wybrały za mężów Polaków, a czwarta Włocha. Rodziny często spotykają się razem, we wszystkich domach kultywowane są nadal polskie tradycje. Seniorka rodu zadbała o to, aby córki znały polskie przepisy kulinarne i aby je często stosowały. Duże rodzinne spotkania organizowane są w czasie największych świąt: Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Po kolacji wspólnie oglądamy rodzinne albumy ze zdjęciami, wiele z nich zostało wykonanych w odległej ale jakże bliskiej jego sercu Polsce. Miguel Skowron często odwiedza kraj swoich przodków, robi to zazwyczaj w sprawach handlowych. Właśnie niedawno wrócił z Poznania, brał udział w targach rolniczych, gdzie nawiązał kolejne ciekawe kontakty. Zaglądamy też do biblioteki Skowronów , większość książek i albumów jest w języku polskim. Jest okazja do posłuchania kaset i płyt z polskimi nagraniami. Z zainteresowaniem przysłuchujemy się opowieściom gospodarza o jego największej pasji, czyli o samolotach. Do niedawna latał jeszcze starym, wysłużonym 4-osobowym samolotem-awionetką, a teraz ma do dyspozycji najnowszy model Pipera. Może się wyżywać w trakcie licznych lotów sportowych, ale czasami samolot służy mu też do celów służbowych, często lata nim do Buenos Aires, gdzie ma przedstawicielstwo swojej firmy i biuro handlu zagranicznego. Z wypiekami na twarzy wspomina swoją niedawną wycieczkę do Nowego Jorku, gdzie wraz z żoną spędzili kilka niezapomnianych dni na międzynarodowej wystawie samolotów. Polecieli tam oczywiście swoim samolotem.

Następnego dnia od rana zaczynamy objazd całej wielkiej, liczącej ponad 400 ha posiadłości. O sukcesie ekonomicznym Skowrona zadecydowało połączenie dwóch upraw, jego ojciec miał plantacje yerba mate, a teść plantacje herbaty. Jedziemy terenowym Chevroletem, aby w pierwszej kolejności zobaczyć uprawę „zielonego złota” czyli yerba mate. Zbiory tej używki dawno się już zakończyły. Jednak robotnicy nie próżnują , trwają właśnie zabiegi pielęgnacyjne i opryskiwanie krzewów, które chronione są w ten sposób przed szkodnikami. Trzeba zwracać na to szczególną uwagę, gdyż rośliny te są podatne na choroby i szkodniki. Z jednego dorosłego krzewu zbiera się tu około 15 – 20 kg liści rocznie. Co roku robotnicy zbierają około 8 ton tej używki, przez kilka następnych miesięcy jest ona poddawana obróbce, szczególnie ważne jest jej dobre wysuszenie. W tym celu wybudowano olbrzymie hale. Przez cały ten czas liście yerba mate kontrolowane są w laboratorium, sprawdza się czy mają odpowiednią wilgotność i smak. Po zakończeniu produkcji yerba mate pakowana jest w opakowania jedno bądź pół kilogramowe, w większości sprzedawana jest na rynku wewnętrznym, a częściowo także eksportowana jest do Peru, Chile, Boliwii i Paragwaju. Miguel opowiada nam, że Argentyna jest największym na świecie producentem tej używki. Z tego kraju pochodzi ponad 60% produkcji światowej, a ponoć powyżej 80% yerba mate zebranej w tym kraju uprawiana jest właśnie w Misiones. Obok tej prowincji ostrokrzew paragwajski uprawiany jest jeszcze w Corientes.

Na sąsiednim polu możemy oglądać zbiór herbaty, tu w odróżnieniu od zbioru yerba mate prace są zmechanizowane. Kilka maszyn firmy Citroen wyjechało w pole, aby rozpocząć zbiory, które trwają kilka miesięcy od października do maja. Mniej więcej co dwa tygodnie maszyny obcinają najmłodsze pędy liści. Przy produkcji najlepszych gatunków herbat zbiór listków odbywa się ręcznie. Następnie liście muszą być dobrze wysuszone i wyselekcjonowane, służą do tego specjalne hale, do których doprowadzony jest nawiew powietrza. Później są rozcierane w specjalnych maszynach – młynach. W zależności od gatunku herbaty może być ona poddana jeszcze dalszej obróbce. Herbata zielona jest gotowa do spożycia, natomiast herbata czarna musi przejść jeszcze proces fermentacji. Na zakończenie naszej wycieczki edukacyjnej Miguel zabiera nas do swojego biura, pomimo późnych godzin popołudniowych ruch w biurze duży, pracuje wielu pracowników. Super wyposażenie biura, łączność satelitarna, dużo komputerów, co w końcu lat 8o. ubiegłego stulecia nie było takie popularne. Jest w końcu okazja, żebyśmy zdobyli trochę więcej informacji na temat ostrokrzewu paragwajskiego. Już przed konkwistą używka ta była stosowana przez Indian Guarani, którzy zamieszkiwali dorzecze rzeki Paragwaj. Początkowo używali jej w celach leczniczych, przy zwalczaniu różnorodnych chorób. Nie stosowali naparu, ale po prostu żuli liście, tak jak do dziś czynią to Indianie zamieszkujący Andy z liśćmi coca. Pozwalało to im „oszukać głód”, a dodatkowo dodawało wiele sił, energii i umożliwiało zwalczenie zmęczenia. Konkwistadorzy, a później także misjonarze szybko przekonali się do cudownych właściwości yerba mate. W misjach jezuickich rozpoczęto uprawę tej rośliny. Wcześniej Indianie zbierali liście z krzewów dziko rosnących w selwie. W gablotach wystawowych podziwiamy wiele różnych gatunków yerba mate i herbat. Yerba mate wędruje głownie do odbiorcy krajowego, gdyż w ciągu jednego roku Argentyńczycy spożywają ponad 180 milionów kilogramów tej używki. Zielona herbata Skowrona sprzedawana jest nawet do Japonii, a czarna na wiele rynków europejskich. Właściciel fabryki cały czas szuka nowych ryków zbytu, poznaje nowe technologie. Niedawno wrócił z rozmów z kontrahentami w Indiach i teraz dzieli się nowo zdobytą wiedzą ze swoją kadrą kierowniczą. Na krótko zostajemy sami, bo szef firmy musi odbyć kolejne spotkanie ze swoim sztabem kierowniczym i wydać odpowiednie polecenia, tak aby praca wszystkich zatrudnionych tu 200 osób była właściwie nadzorowana.

My w pełni korzystamy z uroków argentyńskiej wiosny, jest ciepło i słonecznie więc idziemy popływać w basenie i wygrzać się w ogrodzie, liczymy też na szczęście, że uda nam się zobaczyć znów kolibra i zrobić mu w końcu zdjęcie. Jeden z pracowników firmy częstuje nas innym nieznanym nam do tej pory rodzajem yerba mate, jest to tzw. terere , czyli wersja na zimno. Przekonujemy się, że podobnie, jak ta tradycyjna też doskonale gasi ona pragnienie, niweluje zmęczenie, pozwala na lepszą koncentrację, poprawia nastrój, łagodzi łaknienie, blokując w mózgu odpowiednie receptory.

Nadchodzi czas na pożegnanie, ale obiecujemy sobie kolejne spotkanie, tym razem już w Polsce, bo Miguel wybiera się na Targi Poznańskie. W drodze powrotnej mamy jeszcze odwiedzić jego biuro handlowe w Buenos Aires i zabrać do Polski dużo herbaty i yerba mate, abyśmy mogli przy nich mile wspominać wspólnie spędzone chwile, a także uraczyć naszych najbliższych i znajomych tymi wspaniałymi używkami wyprodukowanymi przez naszego rodaka w dalekim Misiones. Po kilku latach, z nieukrywaną satysfakcją przeczytałem wiadomość, że Miguel Skowron został mianowany Konsulem Honorowym RP i ma swoje biuro w Obera.

Zostaw Komentarz