Dwudzuestolecie odkrycia najgłębszego kanionu świata

W maju 1981 polscy kajakarze
dotarli do Kanionu Rio Colca

 

 

Dokładnie 20 lat temu, w maju 1981 roku młodzi polscy kajakarze zeszli na dół kanionu rzeki Colca, aby w trakcie trwającej 33 dni wyprawy pokonać około 100 kilometrowy odcinek tej dziewiczej do tej pory rzeki. W trakcie spływu dokonali epokowego odkrycia najgłębszego kanionu świata. Ściany tego kanionu w najgłębszym miejscu mają wysokość 4.200 m. Dno doliny znajduje się na wysokości około 1.050 m n.p.m., zaś górną krawędź kanionu stanowi Señal Yajirhua o kulminacji 5.226 m n.p.m. Dokonania Polaków zostały szybko zauważone w Peru. Uczestnicy polskiej wyprawy zostali przyjęci na prywatnej audiencji u prezydenta Peru, wydali też w języku hiszpańskim książkę – przewodnik po kanionie Colca. Władze miasta Arequipa nadały Polakom tytuł honorowego obywatela miasta. Osiągnięcie Polaków w 1984 roku trafiło do Księgi Guinnessa, a tym samym kanion Colca został oficjalnie uznany za najgłębszy na świecie, jego zdjęcie znalazło się na tytułowej stronie tej prestiżowej publikacji.

w dole widoczny najgłębszy kanion świata O osiągnięciach polskich kajakarzy nie pisało się i nie mówiło w Polsce. Powodem tego było zaangażowanie uczestników wyprawy w demonstracje i wystąpienia potępiające stan wojenny w Polsce. Większość z nich nie powróciła do kraju osiedlając się na stałe w Stanach Zjednoczonych. O odkryciu Rio Colca zaczęło być głośno w Polsce zaledwie kilka lat temu, przyczyniły się do tego: wydanie książki Jurka Majcherczyka „Zdobycie Rio Colca, najgłębszego kanionu na Ziemi”, a także liczne przyjazdy uczestników ekspedycji do Polski, w trakcie których popularyzowali swoje osiągnięcia.

Dziś kanion Colca stał się jedną z głównych atrakcji turystycznych Peru. Kilkanaście lat temu niewielu ludzi na świecie słyszało o tym regionie i nie było tu żadnego zagospodarowania turystycznego, nie docierali tu turyści. Dziś w programach touroperatorów organizujących wycieczki do Peru kanion Colca staje się coraz powszechniej „żelaznym punktem” programu. Rozwija się infrastruktura turystyczna, w stolicy prowincji – Chiway jak grzyby po deszczu wyrastają nowe hotele, powstają nowe miejscowe biura podróży i firmy transportowe. Polskie biura turystyczne wielokrotnie organizowały specjalne wyprawy do Peru, dla uatrakcyjnienia tych ekspedycji i podniesienia ich rangi prowadzone one były przez m.in. Jurka Majcherczyka i Elżbietę Dzikowską.

W czasie gdy ukazuje się drukiem ten artykuł uczestnicy kolejnego wyjazdu, prowadzonego przez niezmordowanego Jurka Majcherczyka są właśnie w Peru. Wyjazd ten zorganizowano dla uczczenia 20 rocznicy odkrycia Kanionu, natomiast patronat nad wyprawą objął Marszałek Sejmu Maciej Płażyński. W trakcie jubileuszu, którego główne obchody odbędą się w małej wiosce Cabanaconde, skąd uczestnicy wyprawy w maju 1981 zeszli na dno Kanionu, odsłonięta będzie tablica upamiętniająca wyczyn Polaków.kolejny pomnik pościęcony polskim zdobywcą kanionu Colca odsłaniają Olgierd Budrewicz i Jurek Majcherczyk Będzie to kolejny polski akcent w tej części Peru. Polskim kajakarzom jako odkrywcom Rio Colca dano możliwość nazwania nieznanych dotąd miejsc i tak od 20 lat najpiękniejsze i największe wodospady w kanionie noszą nazwę Wodospady Jana Pawła II. Najgłębszy fragment kanionu nazwano Kanionem Polaków. Od kilku lat główne ulice miejscowych wiosek Cabanaconde i Huambo noszą nazwy Avenida de los Polacos, zaś w Chivay pięciokilometrowa promenada nazywa się Avenida Polonia. Dziś burmistrz miasta podkreśla, że tylko dzięki temu, że Polacy zdobyli Kanion Colca, Chivay nie jest jedną z biednych andyjskich osad, jakich pełno w okolicznych górach. Dzięki nim zdobyło światową sławę i odwiedza je coraz więcej turystów, dzięki czemu mieszkańcy Chivay mogą się bogacić.

Mnie udało się odwiedzić Cabanaconde kilka lat temu, gdy było jeszcze niewielką osadą leżącą na przysłowiowym końcu świata. Cabanaconde jest typową osadą peruwiańską położoną w wysokich Andach, z dala od wszelkich ośrodków miejskich. Pueblo liczące około 5 tys. mieszkańców leży na wysokości 3.200 m n.p.m. Mieszkańcy utrzymują się głównie z pracy na roli. Mimo niesprzyjającego klimatu uprawiają kukurydzę, ziemniaki, fasolę, proso. Pola uprawne są bardzo dobrze nawodnione, dzisiejsi gospodarze wykorzystują wybudowane jeszcze przez Inków przed konkwistą systemy irygacyjne. Systemy te mimo licznych trzęsień ziemi, wybuchów wulkanów i innych kataklizmów działają ciągle sprawnie. W ostatnich latach rząd przeznaczył znaczne kwoty na ich utrzymanie i rozbudowę. Dzięki temu wieś położona z dala od cieków wodnych, stanowi oazę zieleni na tle wypalonych słońcem suchych, żółto – szarych zboczy górskich. Poza uprawą ziemi mieszkańcy osiedla zajmują się także hodowlą zwierząt. Zazwyczaj przy każdym domostwie, na niewielkim podwórku, czy w zagrodzie widać: świnie, owce, bydło, konie bądź drób. Pastwisk w pobliżu osady jest niewiele, ziemię chętniej wykorzystuje się pod uprawę. Zwierzęta karmione są głównie wszelkiego rodzaju odpadami z gospodarstw domowych, zdarza się że także kaktusami oczyszczonymi z kolców. Budynki mieszkalne niewiele się od siebie różnią. Zbudowane są najczęściej z kamieni połączonych gliniano – błotną zaprawą bądź z suszonych na słońcu cegieł wzmocnionych trawami i słomą. Dachy ich są płaskie kryte blachą falistą lub spadziste pokryte długimi łodygami suszonych traw. Domy najczęściej pozbawione są otworów okiennych, drzwi zrobione są z falistej blachy, rzadziej z drewna. Nie ma zamków. Na noc gospodarze zabezpieczają drzwi od wewnątrz dużym kamieniem lub drewnianym balem.

Wszystkie drogi we wsi są szutrowe, przejeżdżające z rzadka pojazdy wzbijają kłęby kurzu. Odległość od najbliższej drogi o nawierzchni utwardzonej, asfaltowej wynosi ponad 100 km. Zazwyczaj środkiem każdej ulicy w Cabanaconde poprowadzony jest mały kanał irygacyjny, dostarczający wodę do poszczególnych domostw. Od świtu do zmroku ulice pełne są bawiących się dzieci: toczą na drutach metalowe kółka, puszczają latawce, grają w piłkę. Pomagają też w pracach domowych, doglądają zwierząt. Pomimo dużej ilości szkół w pueblo, ilość uczęszczających do nich dzieci nie jest duża – każda para rąk w wielodzietnych rodzinach potrzebna jest do pracy. Małe dzieci chętnie zaczepiają obcych przybyszów, proszą o zrobienie zdjęć, za które żądają później drobnego upominku – cukierka, pieniędzy. Starsze dzieci są bardziej nieufne, uciekają przed obiektywem aparatu fotograficznego lub kamery, rzucają kamieniami, obcych nazywają obraźliwie – gringo.

Wyjątkowo miły i serdeczny jest stosunek do nas dorosłych mieszkańców Cabanaconde. Jesteśmy miło, z uśmiechem na ustach pozdrawiani przez nich na ulicach, chętnie pozwalają się fotografować. Na co dzień kobiety ubrane są w barwnie wyszywane spódnice, kolorowe haftowane bluzki i tradycyjne meloniki na głowach. Kruczoczarne długie włosy zebrane są w jeden lub dwa grube warkocze. Mężczyźni ubrani są bardzo różnie, ale głowę każdego z nich chroni przed intensywnym słońcem słomkowy lub filcowy kapelusz z bardzo dużym rondem. Noszone przez nich obuwie jest dość jednorodne, są to zazwyczaj sandały wykonane z gumy opon samochodowych.

Miasteczko ożywa dwa razy na dobę, kiedy przyjeżdżają kursowe autobusy z odległej Arequipy. Pół godziny przed planowanym odjazdem kierowca autobusu głośnym trąbieniem przypomina o zbliżającym się odjeździe. Jest uciążliwe zwłaszcza w nocy, kiedy planowany wyjazd autobusu przewidziany jest o godz. 1.00, ale bardzo ułatwia życie tym którzy korzystają z transportu autobusowego. Przekonaliśmy się o tym, gdy nadeszła pora naszego wyjazdu z Cabanaconde. Klakson jest sygnałem dla podróżnych, że czas udać się na rynek, przy którym zlokalizowany jest przystanek autobusu. Z zupełnych ciemności (w nocy nie dociera do wsi energia elektryczna), ze wszystkich stron nadciągają pasażerowie. Często wyglądają oni niesamowicie, wychodząc z najciemniejszych zakamarków, w tradycyjnych strojach, oświetlają sobie drogę ogarkami świec, rzadziej latarkami. Widok takiej niespodziewanej zjawy pozostanie na wiele lat w mojej pamięci.

W ciągu kilkunastu minut autobus wypełnia się, dla spóźnialskich brakuje miejsc siedzących. Jest bardzo zimno, ale na tubylcach nie robi to wrażenia – wszyscy są bardzo ciepło ubrani, grube wełniane swetry, a dodatkowo owinięci są w poncha, na głowach tradycyjne wełniane czapki, a na nich nieodzowne kapelusze z dużym rondem. Najpopularniejszym środkiem transportu pozostaje do dziś grzbiet konia, muła lub osła. Przemierzając uliczki puebla trzeba uważać, aby nie wpaść pod wybiegającego nagle zza węgła wierzchowca. Pakunki przenoszone są przez ludzi na plecach, w wełnianych pledach bądź chustach. Kobiety wyruszając z domu zawsze zabierają ze sobą swoje najmłodsze pociechy, noszą je w chustach na plecach. Maluchy towarzyszą matce wszędzie na zakupach, w pracy w polu. W tym ostatnim przypadku przed przystąpieniem do pracy matka układa zawiniątko z dzieckiem na ziemi w bezpiecznym, zacienionym miejscu. Rodziny, jak w każdej wiosce peruwiańskiej są bardzo liczne. Niestety ze względu na brak stałej fachowej opieki medycznej, niski stopień higieny śmiertelność wśród dzieci jest nadal wysoka.

Głównym punktem puebla jest oczywiście tradycyjny rynek, na którym koncentruje się życie wsi – tu znajdują się wszystkie najważniejsze budowle. Największą z nich jest stary, wybudowany jeszcze przez konkwistadorów kościół z dwiema wysokimi wieżami. Mury kościoła są mocno spękane – to efekt wielokrotnych trzęsień ziemi. Nabożeństwa odprawiane są często, gdyż w Cabanaconde ksiądz rezyduje na stałe. Do okolicznych wsi dociera on co kilka tygodni. W miasteczku jest także kościół Adwentystów Dnia Siódmego. Większość mieszkańców Cabanaconde to katolicy, choć coraz popularniejsze są, zwłaszcza wśród najbiedniejszych, idee marksistowskie trockizm. To niewątpliwy efekt długoletniego działania w Peru „Świetlistego Szlaku”. Na wielu budynkach wymalowane są czerwone gwiazdy lub sierp z młotem. W rynku zlokalizowano także niewielkie bary, sklepiki, wszystkie funkcjonują do późnej nocy. Energia elektryczna dociera do Cabanaconde zaledwie przez 4 godziny w ciągu doby, między 19 a 23, w pozostałych godzinach mieszkańcy radzą sobie korzystając z lamp gazowych, naftowych, świec. Kościół jak i cały rynek otoczony jest strzelistymi eukaliptusami, gdzieniegdzie rosną dorodne agawy.

Z każdego miejsca w Cabanaconde widoczne są wspaniałe wysokie szczyty andyjskie, wysokość wielu z nich przekracza 6000 m n.p.m. Niedaleko stąd do słynnej Doliny Wulkanów, w której podziwiać można około 40 czynnych wulkanów. Kto nie chce wspinać się wysoko w góry może zejść ponad 3000 m w dół do najgłębszego na świecie kanionu rzeki Colca. Na otaczających Cabanaconde zboczach górskich widoczne są niewielkie, jeszcze bardziej odcięte od świata wioski. Jedna z nich nosi swojsko dla nas brzmiącą nazwę Llanka (czytaj Janka), położona jest na wysokości ok. 4000 m n.p.m., prowadzi przez nią szlak trekkingowy do wodospadów Catarata de Hururo. Mieszkańcy tej wsi zajmują się uprawą warzyw i owoców, głównie jabłek i gruszek. Wieś liczy kilkuset mieszkańców, nie prowadzi do niej żadna droga nadająca się dla komunikacji samochodowej. Wszystkie wyprodukowane tu towary ludzie przenoszą do sąsiednich osad na plecach lub dowożą konno.

w dole widoczny najgłębszy kanion świata Na obrzeżach Cabanaconde widoczne są ślady starej preinkaskiej twierdzy. Ruiny starych murów obronnych wznoszonych z kamienia bez użycia zaprawy osiągały kiedyś wysokość
10 m. Dzisiaj wśród ruin można znaleźć wiele starych naczyń. Ruiny czekają na dokładne zbadanie i opisanie przez archeologów. Oczekiwanie to może być jeszcze długie, gdyż podobnych miejsc w Peru jest bardzo wiele.

JAROSŁAW FISCHBACH

Zostaw Komentarz