Przez chmury na „dach Afryki” – cz.III

Zaraz po wyjściu ze schroniska Mandara Hut czekają nas pierwsze w tym dniu atrakcje. Droga do pierwszego oglądanego przez nas krateru w masywie Kilimandżaro – Maundi zajmuje zaledwie kwadrans. Krater jest niewielki, jego średnica ma około 150 m, jest on zupełnie zarośnięty trawami i krzewami. Rozpościera się stąd jedna z piękniejszych panoram na ginący w chmurach wysoki, poszarpany szczyt Mawenzi. Dookoła łąki alpejskie porośnięte różnobarwnymi kwiatami. Widok który chce się zapamiętać na długie lata, bardzo kojący, uspakajający. Robimy liczne zdjęcia, kręcimy film chcemy przedłużyć chwilę pobytu w tym miejscu. Ruszamy jednak dalej, mijając po drodze duże połacie wypalonego lasu. Później podchodząc w nocy na szczyt Wielkiej Góry widzieć będziemy pożary lasów w masywie Kilimandżaro.

Podchodzimy do góry wąską gruntową ścieżką pnącą się niezbyt stromo do góry. Zgodnie z instrukcjami przewodnika idziemy wolno. Na wysokości około 3000 m n.p.m. wychodzimy z dżungli afrykańskiej i wchodzimy w nowe piętro roślinne tzw. sawannę alpejską. Dominują tu różne gatunki krzewów głównie z rodziny cyprysów oraz pięknie kwitnące proteę. Pod nami morze chmur i mgieł, które tworzy się przy górnej granicy lasu równikowego. Chmury „unoszą się” do góry, widoczność staje się bardziej ograniczona, robi się chłodniej. Do tej pory nie widzieliśmy koryt rzek i potoków górskich, teraz zaczynamy je przecinać. Pierwsze z nich są wyschnięte, pozbawione wody, wszak luty to koniec pory suchej. Wyżej położone potoki będą już niosły niewielkiej ilości wody. Roślinność staje się bardziej zróżnicowana poza rododendronami zaczynają pojawiać się wysokie senecje oraz kaktusopodobne lobele. Wśród chmur ukazuje się ponownie Mawenzi. Bezskutecznie wypatrujemy celu naszej eskapady krateru Kilimandżaro, cały czas jest on skryty w chmurach.

Jesteśmy na wysokości 3.720 m n.p.m. w środkowym schronisku Horombo Hut. Jest ono podobne do położonego niżej Mandara Hut, składa się z kilkunastu drewnianych domków dla turystów i osobnych zabudowań dla tragarzy, przewodników, kucharzy. Jest ono dwukrotnie większe niż Mandara gdyż nocują w nim grupy jadące do góry, schodzące ze szczytu, a także turyści którzy zdecydowali się na dzień aklimatyzacji na tej wysokości. Dzisiejsze podejście zajęło nam około 5 godzin, w trakcie których uporaliśmy się z kolejnym 1000 m wysokości, do szczytu zostało już, albo aż trochę ponad 2 km w górę.

Przed zachodem słońca giną chmury i naszym oczom ukazuje się w końcu szczyt Kilimandżaro. Widzimy go dopiero teraz po raz pierwszy. Z tej strony i o tej porze roku wygląda zupełnie inaczej niż na tradycyjnych zdjęciach. Pierwsze co zaskakuje to wydaje się, że powierzchnia lodowca jest znacznie mniejsza. Znów szybko zapada zmrok, wszyscy wokół szykują się do snu. Sąsiadom z za ściany przeszkadzają nasze rozmowy to też niewiele po 20 idziemy spać. Rytm dnia wyznacza nam słońce, chętnie się do niego dostosowujemy.

Decydujemy się na jednodniową aklimatyzację, następnego dnia wybieramy się na wycieczkę do podnóża Mawenzi. Pozostali turyści idą w stronę szczytu lub schodzą w dół. Czy ta zaplanowana przez nas aklimatyzacja będzie przydatna w decydujących chwilach wejścia na szczyt. Tego na razie jeszcze nie wiemy, ale ciągle czujemy duży respekt przed Górą. W początkowym odcinku drogi towarzyszą nam cały czas wspaniałe wysokie, smukłe lobele. Rano podobnie jak wieczorem niebo jest bezchmurne to też możemy podziwiać dwa wierzchołki zarówno Kilimandżaro i Mawenzi.

W połowie drogi mijamy charakterystyczny punkt tzw. Zebra Ponit, skałę w duże czarno – białe pionowe pasy. Kilkaset metrów dalej rozgałęziają się drogi wiodące do schroniska Kibo i pod Mawenzi. Przed nami istny teatr przyrody, sceneria zmienia się co chwilę. Widzimy całą rozległą, ostrą, poszarpaną i zaśnieżoną grań Mawenzi, za chwilę cały szczyt ginie w chmurach, by po niewielkim upływie czasu znów ukazać, tym razem tylko swoją część. Po 2,5 godz. spokojnego marszu docieramy pod ścianę Mawenzi, jesteśmy na wysokości ok. 4700 m n.p.m. czyli zaliczyliśmy swoją dzienną porcję tj. 1000 m wejścia w górę. Dalsze wejście na szczyt osiągalne jest tylko dla wspinaczy posiadających specjalistyczny sprzęt. Robimy długi odpoczynek w pobliżu małego, drewnianego schronu, chętnie pijemy herbatę z termosu, podziwiamy wspaniałe panoramy i ukradkiem zerkamy w stronę Kilimandżaro, który zginął już całkowicie w chmurach. Czy za dwie doby będziemy mogli podziwiać panoramę z jego wierzchołka ? Po południu odpoczywamy w Horombo, obserwujemy pracę kucharzy, robimy zdjęcia, filmujemy oraz gramy w karty. Pełny relaks.

Kolejny dzień to podejście do najwyżej położonego schroniska Kibo. Można do niego dojść dwoma ścieżkami górną i dolną. Wybieramy ścieżkę dolną, gdyż nie chcemy częściowo dublować wczorajszej trasy. Na wysokości ok. 4000 m n.p.m. żegnamy ostatnie lobele, do których przywykliśmy. Wchodzimy w piętro łąk alpejskich. Jest ciepło, świeci słońce, humory dopisują, forma chyba też nienajgorsza, byleby tylko nie zapeszyć. Po 3 godzinach wędrówki osiągamy przełęcz na wysokości 4400 m n.p.m. zrywa się ostry wiatr, gwałtownie się ochładza, kończy się roślinność. Wchodzimy w strefę pustynną, pozbawioną zupełnie roślinności, co najwyżej gdzieniegdzie niewielkie suchorośla. Jesteśmy na rozległym płaskowyżu, cały czas widzimy cel naszej wyprawy, krawędź krateru. Chmury na tej wysokości nie przesłaniają już samego szczytu. Mijamy liczne grupy tragarzy i turystów, którzy schodzą już w dół. Ciekawe ilu z nich udało się wejść na szczyt. Około 14 00 docieramy do najwyżej położonego schroniska Kibo, znajduje się ono na wysokości 4750 m n.p.m. Schronisko składa się z dwóch parterowych, murowanych budynków. Mniejszy z nich przeznaczony jest dla tragarzy i kucharzy, a większy dla turystów. Do ich dyspozycji jest pięć dużych 12- osobowych sal z łóżkami piętrowymi.

W schronisku nie ma bieżącej wody, potrzebne do posiłków jej zapasy wnoszone są przez tragarzy z dołu. O myciu nie ma już mowy. W schronisku towarzystwo międzynarodowe. Wyczuwa się pewien niepokój przed decydującym podejściem. Wszyscy dokładnie segregują rzeczy, które mają zamiar zabrać na górę. Szkoda byłoby o czymś zapomnieć, zabrać za dużo to niepotrzebne narażenie się na zbyteczny wysiłek. Szykuję także swój plecak, pakuję do niego aparat fotograficzny, kamerę video, zapasowe filmy, okulary przeciwsłoneczne, krem, trochę słodyczy i owoców – to cały potrzebny ekwipunek. Po 18 00 ostatni ciepły posiłek, mięso, makaron, kapusta z bakłażanem i ananasy na deser. Jemy mało, boimy się abyśmy nie mieli kłopotów z niestrawnością. W schronisku jest zimno do posiłku zasiadamy ubrani w grube kurtki, ciepłe czapki, rękawiczki. Jeszcze ostatni rzut oka na ginący w chmurach szczyt Mawenzi i około 19 00 kładziemy się na krótki odpoczynek.

Zostaw Komentarz