Z wizytą u polskich księży w Laja

 

Z centrum stołecznego La Paz wygodną, jedyną w kraju autostradą liczącą kilkanaście kilometrów dojeżdżamy do nowo wybudowanej dzielnicy El Alto. Jest ona położona około 300-400 m powyżej starego śródmieścia i leży na wysokości 4000-4100 m n.p.m. El Alto jest rejonem bardzo dynamicznych procesów urbanistycznych, rozwija się praktycznie bez żadnych planów zagospodarowania przestrzennego.

La Paz jako stolica i główny ośrodek miejski w Boliwii przyciąga liczne rzesze migrantów z całego kraju. Centrum, położone w rozległym obniżeniu śródgórskim jest gęsto zabudowane, nie ma tu wolnych terenów pod zabudowę. Wobec tego nowe dzielnice mogą powstawać tylko na terenach położonych powyżej kotliny. Nowo przybywający tu ludzie, to głównie rzesze bezrobotnych, którzy liczą, że uda im się w stolicy znaleźć zatrudnienie. Niestety większość z nich pozostaje bez pracy, wolnych etatów brakuje. Zdobycie zajęcia wiąże się z olbrzymią własną inwencją i pomysłowością, a przede wszystkim z determinacją. W La Paz usiłują pracować także najmłodsi – po mieście krążą tysiące pucybutów. Dla nich znalezienie nowego klienta oznacza zjedzenie kolejnego posiłku. Przestępczość wśród młodocianych przybyszów jest ogromna, funkcjonują całe gangi specjalizujące się w okradaniu turystów, sklepów, przechodniów. Często widuje się pucybutów z zaciągniętymi na twarzach kominiarkami- to wszystko w celu ukrycia przed oczami przechodniów. Młodsi ich koledzy, w wieku 6-8 lat zatrudniani są przez właścicieli autobusów lub mikrobusów. Pełnią oni funkcje naganiaczy, wychylają się przez okna, drzwi pojazdów. Wykrzykując trasę przejazdu, cenę biletu zachęcają pasażerów do skorzystania z usługi. Praca taka zazwyczaj trwa znacznie dłużej niż 8 godzin i trzeba się bardzo starać, bo chętnych do ewentualnego przechwycenia takiego zajęcia jest wielu. Dorośli mają znacznie mniejsze szanse zatrudnienia – zazwyczaj nie mają żadnego wykształcenia, chwytają się wszelkich możliwych profesji.. Przestępczość jest wyjątkowo duża, dodatkowo sprzyja jej, o ironio, rozwój cywilizacyjny i zjawiska mu towarzszące. Propagowane przez filmy kinowe i video: agresja, przemoc kształtują zachowania młodych Boliwijczyków. Rambo jest dla nich idolem. W takim środowisku pracuje polski misjonarz Tomasz Szyszko, który jest proboszczem w nowo wybudowanym kościele Santa Maria de los Angeles. Jest wielkim przyjacielem swoich parafian, pomaga im w rozwiązywaniu codziennych problemów.

Wyjeżdżając z El Alto, w stronę słynnych ruin Tiahuanaco, zaraz za granicami miasta kończy się asfalt, dalej wiedzie już tylko droga szutrowa. Jest to najbardziej typowa w Boliwii nawierzchnia. Droga wiedzie przez boliwijskie Altiplano- jeden z najwyżej na świecie położonych płaskowyżów, znajduje się on na wysokości powyżej 4000 m n.p.m. Na horyzoncie widoczne są ośnieżone szczyty Andów, ich wierzchołki sięgają 6000 m n.p.m. Podczas jazdy zaczynamy odczuwać objawy choroby wysokogórskiej- zawroty głowy, duszności, krótszy oddech. Trzeba się do tego przyzwyczaić i zwolnić tempo wykonywania wszystkich czynności. Mijamy nieliczne wsie z charakterystycznymi zabudowaniami – ściany domów z suszonej w słońcu cegły, dachy z traw i gałęzi drzew – jak za czasów Inków. Miejscowa ludność ze względu na wyjątkowo niesprzyjające warunki : ostry klimat, nieurodzajne gleby zajmuje się głównie hodowlą lam i alpak. Wypasają zwierzęta na niewielkich pastwiskach porośniętych suchoroślami. Hodowla dostarcza wełnę, skóry, mięso, a ponadto lamy wykorzystywane są jako zwierzęta juczne. Po kilkudziesięciu minutach jazdy osiągamy niewielką miejscowość Laja, słynącą z jednego z najstarszych kościołów wzniesionych przez hiszpańskich konkwistadorów w Ameryce Południowej.

Hiszpanie posuwając się w głąb kontynentu, po przekroczeniu bariery jaką stanowią Andy, w miejscu dzisiejszej Laja postanowili zbudować główne miasto regionu. Jego budowę rozpoczęto od postawienia wspaniałego, dużego kościoła katolickiego z okazałym , wykonanym ze srebra ołtarzem. Po odkryciu w niewielkiej odległości dużej śródgórskiej kotliny, gdzie klimat jest łagodniejszy, bardziej sprzyjający dla białego człowieka, Hiszpanie postanowili zmienić lokalizację największego miasta. W takich okolicznościach zaczęto wznosić dzisiejsze La Paz, a Laja pozostała niewielką osadą ze wspaniałym kościołem, żyjącą w cieniu stolicy. W Laja od lat proboszczem jest polski misjonarz Werbista Ojciec Krzysztof Bielasik. Naszą wizytą jest bardzo zaskoczony- polscy turyści docierają do Laja bardzo rzadko. Cieszymy się wszyscy z tego spotkania. Okazuje się , że wraz z o. Krzysztofem są w parafii także dwaj inni polscy duchowni: ksiądz Józef Bielasik i młody kleryk Werbista Marek z Wrocławia. Obaj przygotowywali się wcześniej do pracy misyjnej ucząc się nowego dla nich języka hiszpańskiego na południu Boliwii, w okolicach Cochabamby. O. Krzysztof prezentuje nam ciekawy film video, nakręcony z obchodów odpustu parafialnego przypadającego na 8 grudnia. Jest to największe, trwające kilka dni święto, na które zjeżdżają do Laja profesjonalne zespoły taneczne, orkiestry ludowe z całego kraju. Każda grupa stara się wypaść okazale: bajecznie kolorowe stroje, zróżnicowana muzyka, śpiewy, tańce. W zabawie uczestniczą także dostojnicy kościelni- proboszcz miejscowej parafii, Biskup Ordynariusz Diecezji. Odpust- święto religijne przybiera charakter wielkiego festynu ludowego miejscowych Indian Aymara, dla których szczególnie bliski jest kult Matki Bożej. Jest ona utożsamieniem Matki Ziemi ze starych wierzeń indiańskich. W dniu odpustu usiłują oni wyprosić jak najwięcej łask. W tym celu zakopują za murem sanktuarium zabawki symbolizujące upragnione przedmioty np.: dom, samochód, telewizor. Spełnienie życzeń następuje w ciągu roku. Ze zwierzeń o. Krzysztofa wiemy, że i Jemu udało się w ten sposób „pozyskać” potrzebne dobra ( otrzymał w podarunku telewizor, udało się ukończyć budowę domu parafialnego).

Nie ulega jednak wątpliwości, że główne sukcesy o. Krzysztofa są efektem Jego wytężonej pracy. Udało Mu się zjednać przychylność miejscowej ludności do Jego poczynań i wzniesiono kilka okazałych budynków. Powstało w nich pomaturalne collegium kształcące przyszłych nauczycieli religii, tak potrzebnych w katolickiej Boliwii, w której ciągle jest zbyt mało księży. Bardzo intensywna nauka w collegium trwa 4 miesiące. Chętnych do nauki jest wielu, przyjeżdżają do Laja młodzi ludzi, kobiety i mężczyźni z różnych zakątków Boliwii. Na każdy semestr przyjmowanych jest ok.100 słuchaczy. Zakwaterowani są w wybudowanym także przez o. Krzysztofa internacie. Mamy okazję zwiedzić pomieszczenia collegium, robią na nas duże wrażenie. Jest no największy, najlepiej wyposażony obiekt tego typu w Boliwii. Dzięki staraniom polskiego misjonarza wzniesiono też duże sale wykładowe, świetlicę dla Indian Aymara, nowy dom parafialny i plebanię.

Od kilku lat o. Krzysztof prowadzi też duże gospodarstwo rolne, które wytwarza produkty dla potrzeb wykładowców i studentów collegium. Jest to najnowocześniejsze gospodarstwo w tej części kraju, uzyskuje się w nim wysokie plony, stawiane za wzór dla innych. Na stałe w gospodarstwie zatrudnieni są dwaj pracownicy, w tym technik rolnictwa. W pracach pomocniczych biorą udział wszyscy ci słuchacze collegium, których nie stać na opłacenie czesnego w internacie. Przy okazji uczą się podstaw nowoczesnego rolnictwa. Gospodarstwo zapewnia pełną samowystarczalność collegium. Uprawia się tu: nieznane u nas zboże quinoa, ziemniaki, pataty, warzywa: buraki, pomidory, marchew, sałatę, kalarepę, a hoduje : krowy, owce, kury, trzodę chlewną – rzadkość w Boliwii. Gospodarz oprowadza nas „po swojej zagrodzie” z satysfakcją opowiadając o pokonywaniu codziennych trudów. Z księdzem Józefem zwiedzamy niewielkie sanktuarium Matki Boskiej, położone na wzniesieniu górującym nad miastem. W kaplicy, z tyłu ołtarza znajduje się odciśnięty w kamieniu cudowny wizerunek Matki Boskiej. Ze wzniesienia roztacza się stąd wspaniała panorama na Andy, które z poziomu płaskowyżu przypominają ośnieżone piramidy. Wzrok nasz przyciągają zwłaszcza dwa przepiękne szczyty: Młody Potosi o wysokości ok. 5800 m n.p.m. i najwyższy Illimani. W tym miejscu czujemy „bliskość niebios”- tuż, tuż. Ksiądz Józef, wielki entuzjasta gór, proponuje nam następnego dnia wycieczkę na jeden z pobliskich szczytów. Niestety ustalony wcześniej plan naszej podróży jest mocno napięty i mimo, że propozycja jest bardzo kusząca musimy odmówić.

Spotykamy się jeszcze z Markiem, młodym klerykiem, który właśnie wrócił z objazdu okolicznych wiosek. Podróżował na motocyklu Honda, w czasie jazdy złapała go gwałtowna burza z intensywnym opadem gradu wielkości dużych ziaren grochu. Marek jest ubłocony, zmoczony. Po kilkunastu minutach odpoczynku jest gotowy do zajęć z miejscową młodzieżą. Jest ich ulubieńcem, poświęca dzieciom i młodzieży dużo serca, czasu – rozumie ich problemy. Rozmawiają ze sobą o wszystkich problemach, liczą na jego pomoc w podejmowaniu decyzji. Tego nie mogą oczekiwać od swoich rodzin. Zazwyczaj w wielodzietnych domach rodzice niewiele czasu poświęcają swoim dzieciom – wychowaniem zajmuje się „ulica”. Marek organizuje im wspólne oglądanie filmów video, a po seansie następują długie dyskusje o postawach bohaterów. Muszą się nauczyć oddzielania fikcji od rzeczywistości, by mogli świadomie wkroczyć w dorosłe życie. Poza tym chłopcy chętnie uczestniczą w zajęciach sportowych, zwłaszcza w meczach piłki nożnej oraz w zajęciach muzycznych. Marek założył zespół – On i 6 chłopców w wieku od 6 do 18 lat grają na instrumentach i śpiewają. Piosenki które usłyszeliśmy w ich wykonaniu mówią o miłości, przyjaźni, szacunku dla drugiego człowieka. Spotkanie z tymi młodymi ludźmi sprawia nam dużą przyjemność. Chłopcy są zachwyceni, że jesteśmy z kraju, w którym najwyższy szczyt leży 1,5 km niżej n.p.m. niż Laja, w której mieszkają. Także porównanie osiągnięć futbolowych reprezentacji narodowych wypada na korzyść Boliwii. Mają z tego powodu dumne miny. Wieczorem, na zakończenie naszej wizyty w Laja uczestniczymy we mszy św. celebrowanej przez trzech duchownych: dwóch Polaków (o. Krzysztofa i ks. Józefa – rodzonych braci Bielasików) i młodego Hindusa Werbistę o. Franciszka.

Msza jest spotkaniem ludzi sobie bliskich, na znak pokoju proboszcz ściska dłonie wszystkim przybyłym do kościoła parafianom. Naukę o. Krzysztof przekazuje stojąc wśród wiernych. Msza jest „rozśpiewana” – Marek z zespołem przygrywają i śpiewają wtórując pozostałym. Błogosławieństwo udzielone na zakończenie jest dla nas pożegnaniem z Laja i niezwyczajnymi Polakami tu żyjącymi.

Zostaw Komentarz