Brazylijska lekcja historii Polski
O umówionej godzinie przyjechała do nas do hotelu urocza starsza pani. Jak większość mieszkańców tego kraju radosna, szczęśliwa i zadowolona z życia. Uśmiech i zadowolenie królowały na jej twarzy, bo właśnie wróciła do miasta z kilkudniowego wypoczynku spędzonego we własnym apartamencie nad oceanem. Była bardzo zabiegana, miała mnóstwo zaległych spraw do załatwienia, ale choć chwilę chciała poświęcić nowo poznanym rodakom, wszak o to prosili ją przyjaciele. Kiedy dowiedziała się, że jesteśmy łodzianami, rozpromieniała się jeszcze bardziej, otworzyła torebkę i wyjęła z niej bardzo stare, mocno pożółkłe zdjęcie swojego taty w mundurze wojskowym. Major Alfred Biłyk – ojciec pani Basi był mocno związany z naszym miastem, a nasza nowo poznana rodaczka chciała rozbudować naszą wiedzę o swoim ojcu. Jakie było jej zdziwienie, gdy usłyszała, że o Alfredzie Biłyku słyszymy po raz pierwszy. Nadarzyła się niesamowita okazja uzupełnienia i wiedzy historycznej i to z bezpośredniego źródła – od jego córki. Nasza rozmówczyni, szczęście dla nas uznała, że mniej istotne sprawy mogą poczekać. Najważniejsza jest pamięć o jej ojcu.
Ale zacznijmy sagę rodzinną Biłyków od początku, tak jak przedstawiła nam ją pani Basia. W swoich opowieściach cofnęła się do czasów bardzo odległych. Oboje rodzice pochodzili z kresów wschodnich. Jeszcze w okresie zaborów ojciec jako bardzo młody człowiek wspólnie z kolegami z gimnazjum podejmowali próby walki o niepodległą Polskę. Alfred Biłyk wraz ze swoim kolegą z ławy szkolnej Edwardem Rydzem-Śmigłym utworzyli w Brzeżanach Związek Walki Czynnej, a po wybuchu I Wojny Światowej obaj wstąpili do I Pułku Piechoty Legionów Polskich. Walczyli u boku Józefa Piłsudskiego, z którym obaj byli zaprzyjaźnieni. Pani Basia wspomina wizytę rodziny Biłyków w Belwederze, podczas której bawiła się z córkami Józefa Piłsudskiego: Jagódką i Wandeczką. W ostatnim okresie działań wojennych losy żołnierskie zawiodły Alfreda Biłyka do Łodzi. Był jednym z oswobodzicieli miasta. W listopadzie 1918 roku, rozbrajał na ulicach Łodzi niemieckich żołnierzy. Gdy 12 grudnia 1918 roku utworzono pierwsze w wolnej i niepodległej Polsce Dowództwo Miasta Łodzi, stanął na jego czele. Alfred Biłyk przez prawie 4 lata, do 1922 roku, do czasu podania się do dymisji i przejścia do cywila pełnił funkcję dowódcy Garnizonu Łódź. Przez kilkanaście następnych lat rodzina Biłyków nadal związana była z Łodzią. Pan Alfred z wykształcenia prawnik przez 12 lat prowadził własną kancelarię adwokacką, mieściła się ona w centrum miasta przy ówczesnej ul. Ewangelickiej, dzisiejszej Roosvelta. Jako adwokat cieszący się dużym uznaniem pracował do 1936 roku, kiedy to jego szkolny kolega Edward Rydz-Śmigły przyczynił się do powołania go na stanowisko wojewody tarnopolskiego. Alfred Biłyk tylko przez kilka miesięcy był wojewodą tarnopolskim, bo już pod koniec 1936 roku prezydent Ignacy Mościcki mianował go wojewodą lwowskim, powrócił więc po latach do swego rodzinnego miasta. Jak się później okazało był ostatnim polskim wojewodą we Lwowie.
Pani Basia z wielką ekspresją komentowała jego ostatnie słynne przemówienie, wygłoszone do mieszkańców Lwowa. Nasze miny znów nietęgie. Wstyd nam było się przyznać, że o tym też nic nie wiedzieliśmy, ale to wcale nie zaskoczyło naszej rozmówczyni. Utwierdziło ją tylko w przekonaniu, że nadal musi wypełniać testament ojca i upowszechniać nieznaną Polakom wiedzę z początków II wojny światowej. Wiedzy, której przez dziesięciolecia byliśmy pozbawieni. Na następny dzień otrzymaliśmy od niej kserokopię ostatnich listów majora Alfreda Biłyka. Pani Basia wspominała ostatnie dni wolności i pierwsze dni wojny. Z jednej strony mówiła o szczęściu, były to ostatnie chwile, gdy cała rodzina była razem, mogli na siebie liczyć, okazywać sobie wzajemne wsparcie. Już w sierpniu 1939 roku jej brat Leszek został zmobilizowany i wysłany z Pułkiem Ułanów Jazłowieckich w okolice Poznania. Cała rodzina widziała go po raz ostatni w nocy, gdy stojąc na balkonie żegnali wyjeżdżających z miasta ułanów. Kolejny raz zobaczyła swojego brata po 6 latach, już po zakończeniu wojny, w Londynie, a teraz oboje mieszkają w Sǎo Paulo.
Tata p. Basi jako wojewoda był bardzo zaangażowany w obronę Lwowa, gdy zbliżało się największe zagrożenie i Niemcy dochodzili do rogatek miasta, wygłosił swoje słynne przemówienie – to którego nie znaliśmy. Barbara Sieradzka wspomina, że ojciec obiecywał w nim mieszkańcom Lwowa, bohaterskiego miasta odznaczonego Krzyżem Orderu Virtuti Militari, jego dalszą heroiczną obronę, że do końca będzie z nimi, że nigdy ich nie opuści. Lecz, jak wiemy, sytuacja polityczna po 17 września gwałtownie i niespodziewanie się zmieniła. Niemcy wycofali się spod Lwowa, a ich miejsce zajęła Armia Czerwona. Jeszcze przed wejściem nowego najeźdźcy do miasta przybywa premier Sławoj Składkowski i nakazuje wojewodzie dołączenie do ewakuującego się rządu, który przebywał w tych dniach w Kutach. Jako podwładny premiera musiał wykonać rozkaz, chociaż było to wbrew jego woli. Alfred Biłyk dotarł na Węgry do Munkacza, gdzie mieścił się polski konsulat, stąd natychmiast dwukrotnie podejmował nieudane próby powrotu do okupowanego przez Armię Czerwoną Lwowa. Gdy nie udało się powrócić do ukochanego Lwowa, podjął najtrudniejszą decyzję w swoim życiu. Ratując swój honor popełnił samobójstwo; w hotelu „Csillag” w pokoju nr 5 strzelił sobie w skroń. Wcześniej napisał dwa listy tłumaczące jego czyn. Ich kserokopię mieliśmy otrzymać jutro, kiedy spotkamy się na polskiej mszy świętej.
Opowieści tej słuchałem z wielkim zainteresowaniem i zażenowaniem, że jako łodzianin do tej pory nic nie słyszałem o Alfredzie Biłyku. Czy to brak mojego zainteresowania, a może raczej na lekcjach historii uczyli nas nie tego, co ważne? Obiecywałem sobie, że po powrocie do Łodzi poszperam w starych materiałach i dokumentach. Może coś znajdę w Muzeum Historii Miasta Łodzi. Z mojego zadumania wyrwała mnie pani Basia, prosząc o pomoc, gdyż od kilku lat starała się nieskutecznie o nadanie jednej z ulic w Łodzi imienia jej ojca. Po powrocie do Polski usiłowałem podjąć rozmowy na ten temat, ale rozmowy na ten temat z niezrozumiałych dla mnie przyczyn utknęły w martwym punkcie. Najważniejsze, że w niedługim czasie jedno z nowo wybudowanych rond nazwano imieniem mjr Alfreda Biłyka. Przez to rondo prowadzi główna droga wyjazdowa z Łodzi na północ, w stronę Gdańska, leży ono przy międzynarodowej trasie A-1. Szkoda, że łodzianie wiedzą o majorze Biłyku tak niewiele – tyle, ile zdołają przeczytać z tabliczki z nazwą ronda.
Po wielkanocnej mszy zgodnie z wczorajszą obietnicą Barbara Sieradzka miała kserokopię ostatnich listów napisanych przez ojca. Nie wypadało nam od razu czytać ich w całości, ale już bardzo pobieżna lektura zrobiła na mnie ogromne wrażenie, uzmysłowiła mi, jak wielkim człowiekiem i patriotą był Alfred Biłyk. Obiecaliśmy, że po powrocie do Polski będziemy o tych listach dużo mówić, tak aby choć trochę rozpowszechnić nieznaną historię ostatniego polskiego wojewody lwowskiego. Nie sposób w tym miejscu nie zacytować owych listów. W pierwszym wojewoda pisał:
„ …Nie mogłem walczyć we Lwowie, gdyż zgodnie z wytycznymi szefa Rządu opuściłem go w warunkach, które mogą słowa moje postawić w pozornej sprzeczności z tym czynem – dalsze moje życie zdaje się nie przedstawiać wartości dla Polski. Być internowanym do końca wojny nie chcę. Chcę ocalić honor. Po Polsce wszystkie moje myśli są przy Tobie, Marylu, Leszku, Basiu, Ewo i Jerzy. Żyjcie szczęśliwie, jeśli to będzie możliwe. Proszę, aby te moje słowa były rozgłoszone, aby nietkniętym został mój honor. Przede wszystkim niech otrzyma o tym wiadomość Wódz Naczelny Śmigły-Rydz, generał Składkowski i moje miasto Lwów.
Drugi list był testamentem skierowanym bezpośrednio do władz węgierskich:
„ do władz węgierskich, Munkacz,
-
Powód mojej śmierci jest wskazany w załączonym liście do Poselstwa Polskiego w Budapeszcie.
-
List niniejszy upraszam przetłumaczyć i podać do wiadomości w prasie miejscowej i zagranicznej.
-
Tysiąc dolarów w złocie i pięćset dolarów papierowych proszę przekazać panu wojewodzie St. Jareckiemu ( znajduje się w drodze miedzy Korosmezi a Munkaczem )
-
Resztę pieniędzy w złocie, banknotach ( polskie, amerykańskie, rumuńskie ) i moją własność, którą posiadam z sobą, zapisuję szoferowi Kazimierzowi Jasnukowi ( znajduje się w Munkaczu i zamelduje się w hotelu ). Z tego ma on pomóc moim urzędnikom w razie, gdyby ich spotkał, a w wypadku spotkania mojej rodziny proszę resztę tejże przekazać i zależnie od możliwości obu stron, pozostać razem
-
Najpierw jednak należy zapłacić z tych pieniędzy rachunek w hotelu i wszystkie koszty z pogrzebem włącznie, 5 ( słownie pięć ) dolarów przeznaczam jako napiwek w hotelu. Również proszę o tych 1500 dolarach, które woj. Jarecki ma otrzymać, dać wzmiankę w prasie, ponieważ pieniądze te otrzymałem w zaufaniu i chcę, aby wszyscy wiedzieli, że je oddałem.
-
Wszystkie dokumenty i papiery proszę przekazać Posłowi polskiemu w Budapeszcie. Są to ważne dokumenty osobiste ( 2 w teczkach, które tenże ma przekazać notariuszowi) i moje sprawozdania urzędowe.
Munkacz 19.9.1939 – Alfred Biłyk wojewoda lwowski”
Chcieliśmy jeszcze wpić wspólną kawę z panią Basią, ale nie miała już na to czasu, odwiozła nas swoim samochodem, volkswagenem golfem. do hotelu. Podziwiałem jej sprawność w poruszaniu się samochodem po zatłoczonych ulicach metropolii. Nieubłagalnie nadchodził czas pożegnań ; p. Basia nie mogła sobie darować, że wspólnie nie wypiliśmy kawy. Rozstawaliśmy się jednak z nadzieją, że może kiedyś uda się nam wysłuchać do końca tej niesamowitej opowieści i wypić wspólnie kawę. Miałem nadzieję, że kiedyś losy zawiodą panią Basię do bliskiej jej sercu Łodzi, może dotrze tu, gdy będzie już ulica imienia majora Alfreda Biłyka.
Nasza pani Basia jest jednak niesamowita, na pożegnanie dostaliśmy od niej wizytówkę, na której przekreśliła swoje nazwisko, czyli zaliczyła nas do grona swoich przyjaciół. Po kilku miesiącach przyszła na mój adres domowy przesyłka z…… kawą brazylijską, której nie zdążyliśmy wspólnie wypić w Sao Paulo. Kawa jest doskonała, ja jednak czekam i mam cały czas nadzieję, że wypijemy ją wspólnie. Kawa może być nawet gorsza, i nie ma znaczenia czy wypita zostanie w Łodzi czy, w Sǎo Paulo; liczy się przede wszystkim towarzystwo naszej Basi.
0