Przez dżunglę w stronę Kilimandżaro – cz.II
Nasza wędrówka w stronę „dachu Afryki” rozpoczyna się stosunkowo późno, z wioski Marango, gdzie znajduje się brama wejściowa do Parku Narodowego, wyruszamy ok. 14 00. Park Narodowy Kilimandżaro powstał w 1973 roku i ma powierzchnię ok. 756 km 2. Przy wejściu na szlak pomnik niemieckiego geografa Hansa Meyera pierwszego zdobywcy szczytu, czynu tego dokonał on przed ponad 100 laty, w 1889 roku.
Przed nami zaplanowana na zaledwie 3 godziny wędrówka do pierwszego schroniska Mandara leżącego na wysokości ok. 2700 m n.p.m. Do pokonania mamy ok. 1000 m w górę. To będzie nasza stała codzienna „porcja” 1 km do góry, za to odcinki do przejścia będą już znacznie dłuższe. W pierwszym dniu wędrówki mamy możliwość podziwiania piękna dżungli afrykańskiej. Cały czas idziemy przez wysokopienny las tropikalny, bardzo duża różnorodność gatunków drzew. Mamy możliwość podziwiania figowców, drzew kamforowych, wysokich eukaliptusów, a także drzewiastych paproci.
Wokół bogate podszycie, zwisające z drzew liany. Na długich odcinkach drogi towarzyszą nam liczne stada krzykliwych małp. Poza nami nie widać innych turystów, grupy idące do góry wyszły znacznie wcześniej przed nami. Wracający z góry turyści też już dawno osiągnęli Marango. Są wśród nich usatysfakcjonowani, czyli ci którym udało się zdobyć najwyższy szczyt kontynentu, ale są również i ci co przełknęli gorycz porażki. Ciągle się zastanawiam do których będziemy my należeć. Czuję wielki respekt przed tym potężnym stożkiem wulkanicznym, czy będzie dla nas łaskawy, czy pozwoli nam wejść na niebotyczną dla nas wysokość prawie 6000 m n.p.m. Jeszcze kilka dni niepewności. Idziemy do góry stosunkowo szybko, nasze małe plecaki są lekkie, mamy tylko aparaty fotograficzne, kamerę video i mały prowiant na drogę. Tragarze z całą resztą dobytku są już wyżej, idą kilkanaście minut przed nami. Nasz przewodnik Arusha ciągle studzi nasz zapał i tempo marszu. Tłumaczy nam cały czas, żeby oszczędzać siły i iść znacznie wolniej.
Do takiego rytmu marszu musimy się już przyzwyczajać, aby w górze nie zabrakło tak potrzebnych wtedy sił. Pod koniec pierwszego dnia wędrówki roślinność zaczyna się trochę zmieniać wysokopienny las, staje się trochę niższy i czasami pojawiają się pierwsze wysokie na 3-4 m krzewiaste zarośla, jest to początek jak ją nazwaliśmy „afrykańskiej kosodrzewiny”.
Na wysokości ponad 2600 m n.p.m. mijamy tez stada wypasającego się w lesie bydła. Las rzednie wchodzimy na rozległą polanę, na której wybudowano w połowie lat 70-tych schronisko Mandara Hut. Składa się ono z głównego, drewnianego budynku, w którym na dole ulokowano schroniskową jadalnię, a na wyższej kondygnacji znajduje się duża 20 -to osobowa sala noclegowa. Dookoła dużo mniejszych 4 – 6 osobowych drewnianych domków. We wszystkich są rozlokowani już turyści. Dla naszych potrzeb dostajemy miejsca w położonym na uboczu murowanym pawilonie, w dużych kilkunastoosobowych salach wyposażonych w łóżka piętrowe. W schronisku międzynarodowe towarzystwo, spotkać tu można dosłownie turystów ze wszystkich kontynentów, najliczniej reprezentowani są Niemcy, ale nie brak również Japończyków, Australijczyków, Amerykanów, Nowozelandczyków. Wszyscy turyści wypoczywają po niewielkich trudach pierwszego dnia wędrówki, cieszą się wspaniałą przyrodą i myślą o najbliższych dniach. W trakcie kiedy my odpoczywamy nasi tragarze i kucharze nadal pracują. Po przyniesieniu do schroniska bagaży oraz wszystkich zabranych z dołu wiktuałów zabierają się do gotowania gorącej obiadokolacji. Do tego celu służył osobno wyznaczony sektor, w którym znajdują się duże metalowe paleniska, na których przyrządzane są wszystkie gorące posiłki. W sektorze tym zlokalizowano kilka drewnianych domków o niższym standardzie, służą one naszej obsłudze jako miejsca noclegowe. W czasie gdy nasi kucharze szykują posiłek my korzystamy z dobrodziejstw bieżącej wody i zmywamy z siebie grubą warstwę kurzu. Przy schronisku funkcjonuje kilka kamiennych zlewów z zimną bieżącą wodą, są też prysznice i porządne toalety.
Przed kolacją jest jeszcze czas na wypicie piwa. Płacić można w szylingach tanzanijskich lub w amerykańskich dolarach. Kurs oczywiście jest znacznie gorszy niż na dole, tu za 1 dolara otrzymuje się zaledwie 500 szylingów, a na dole o 100 więcej. Przed 20 dostajemy kolację. Nasi tragarze zabezpieczają dla nas specjalne miejsca przy stołach w jadalni. Stoły nakrywają serwetami, przynoszą lekką nietłukącą się plastikową zastawę, którą będą dalej wnosić dla nas do wyżej położonych schronisk. Jesteśmy głodni to też z dużą przyjemnością zjadamy obfity posiłek składający się z zupy z kurczaka, dużego kawałka gotowanego mięsa, ziemniaków oraz kapusty z marchwią. Na deser doskonała miejscowa kawa oraz owoce mango i arbuzy.
Na tej szerokości geograficznej, jesteśmy blisko równika, zmrok zapada szybko, temperatura znacznie się obniża. Obserwujemy jeszcze mocno rozgwieżdżone niebo, jakże odmienne od znanego nam z półkuli północnej i idziemy spać. Jutro już będziemy na wysokości ok. 3 700 m n.p.m.
c.d.n.
0